Loading...
TVP Historia - 2023-05-18 17:55
magazyn
Obywatel PRL cały czas był na polowaniu. Ciągle starał się upolować, zdobyć coś, co może się przydać nie tylko jemu, ale i też członkom bliższej i dalszej rodziny, a nawet znajomym. W praktyce wyglądało to tak, że jeśli jakaś kuzynka miała dziecko, to pozostali członkowie rodziny polowali na ubranka i zabawki, które w bliższej i czasami dość odległej przyszłości mogły się temu dziecku przydać. Często niemowlę posiadało już piórnik do pierwszej klasy, ale nie miało jeszcze ubrań odpowiednich na najbliższe miesiące. Znajomy, jak czegoś potrzebował, to ogłaszał to na spotkaniach towarzyskich. Zawsze okazywało się, że ktoś miał dojście do czegoś. Okazji szukano wszędzie. W okresach najbardziej kryzysowych kupowało się wszystko, co się dało, licząc potem, że się to z kimś wymieni na coś potrzebnego. Zanim w komisach pojawiły się nowe zachodnie rzeczy, najpierw sprzedawano w nich dobre jakościowo, ale używane ubrania. Z czasem nowe rzeczy wyparły stare. Zresztą używane zachodnie ubrania trafiały do Polski w paczkach od rodziny z zagranicy i były przedmiotem pożądania oraz niezależnego obrotu handlowego na bazarach takich jak warszawskie Ciuchy. Polowano także na atrakcyjne przedmioty podczas licytacji w biurach znalezionych rzeczy. Wielką atrakcją były licytacje ogłaszane przez niektóre przedstawicielstwa dyplomatyczne w Polsce. Najsłynniejsza była licytacja ambasady amerykańskiej w Warszawie, gdzie gromadziło się bardzo dużo osób, a sprzedawane rzeczy osiągały niekiedy zaskakująco wysokie ceny. Wiele przedmiotów bez względu na stan użycia i tak było w lepszym stanie niż niektóre krajowe, często w ogóle nie były osiągalne w Polsce, a po naprawach u rzemieślnika mogły być bardzo użyteczne (np. samochody, fotele i lampy). Wreszcie wiele osób chciało mieć po prostu coś amerykańskiego. Prowadzenie: Beata Michniewicz, Goście: dr Piotr Gontarczyk - historyk, politolog, publicysta oraz Grzegorz Sieczkowski - dziennikarz, publicysta